Picture
Powszechnie przyjęto, że Internet na uczelni jest rzeczą niezbędną w życiu każdego studenta. Niestety, będąc na paru wydziałach w tygodniu, wciąż napotykam problem w połączeniu się do studenckiej sieci Eduroam. Jest to albo słaby sygnał, albo wolne łącze, ale i niestety najczęściej – jego brak. Bardzo dobrze pamiętam jeszcze czasy, gdy Internet w domu posiadało niewielu, a jego najszybsza prędkość wynosiła 512kb/s. Dużo się od tamtego czasu u nas nie zmieniło, bo żeby połączyć się z siecią dalej niż 15 metrów od nadajnika, trzeba wykazać się dużą cierpliwością. Niejeden student zgodzi się ze mną, że sprawdzenie USOSa czy e-maila na uczelni jest niekiedy sprawą priorytetową. Ośmielę się stwierdzić, że uczelnia nie sprostała nowym wymaganiom i nie podejmuje żadnych kroków, by tę sytuację poprawić. O ile nie jest trudno pobrać i zainstalować odpowiedni program (ze strony UMK) i połączyć się z siecią, to jednak korzystanie z niego może już wywołać pewien kłopot. W miejscach ogólnodostępnych, tj. na korytarzach, salach wykładowych, w bibliotekach problemu nie ma – jest nawet największy zasięg wi-fi. Co jednak z resztą pomieszczeń, już nie mówiąc o miasteczku akademickim i o wydziałach znajdujących się poza nim? Czy będąc w XXI wieku, w czasach, gdy wszędzie reklamuje się bezprzewodowy i darmowy Internet, naprawdę powinien istnieć problem z korzystaniem z mobilnych urządzeń i surfowania w internecie? Dużo się nie trzeba zastanawiać – na żadnym poważnym uniwersytecie nie powinno być miejsca na tego typu sytuacje. Niestety na dzień dzisiejszy wygląda to zupełnie inaczej. Tym samym wielu studentów rezygnuje w przynoszenia laptopów na uczelnię, bo w praktyce nie mają one większego zastosowania..

A jak według Was wygląda wykorzystanie i potencjał sieci bezprzewodowej na Uniwersytecie? Zapraszamy tym samym do wypełnienia ankiety poświęconej temu tematowi.


 
Picture
Na niejednym amerykańskim filmie dostrzec można rzesze studentów maszerujących dumnie na wykład z laptopem pod ręką. Widok ten nikogo w zasadzie dziś nie dziwi. Chyba już tylko nielicznych może zaskoczyć fakt, że statystycznie spora część studentów z kierunków ścisłych i technicznych zdecydowanie częściej wybiera laptopa do notowania i robienia różnych obliczeń niż ołówka i kartki. Elektroniczne zeszyty niemal na stałe wtopiły się w tło studenckiego życia, oferując prostszą, w tym tanią i szybką wymianę notatek i informacji. Do tego z możliwością surfowania po internecie o każdym czasie i miejscu można bardzo łatwo urozmaicić sobie nudny wykład. Laptop oferuje niekiedy szybsze, w tym nawet bezwzrokowe pisanie, co przy porównaniu ze zwykłym przepisywaniem tekstu z rzutnika można zaoszczędzić sporo czasu. Podobnie ma się z funkcją nagrywania dźwięku bądź obrazu – wykład na Zachodnich uczelniach można wysłuchać i obejrzeć nie wychodząc z domu, a przekazywane od wykładowcy informacje od razu sprawdzić w sieci. Jest jednak druga strona medalu. Powszechnie wiadomo, że ręczne pisanie o wiele bardziej ułatwia zapamiętywanie niż jego elektroniczny, mechaniczny zapis. Podobnie to wygląda z jego użytkowaniem – mało kto nie odważy się w trakcie półtoragodzinnych zajęć nie zajrzeć na facebooka czy sprawdzić maila. Ma to całkiem duże znaczenie przy naszej podzielności uwagi i zapamiętywaniu. Zaburza to także pewnego rodzaju relacje wykładowca a student. Laptop w pewnej mierze stoi pomiędzy tej relacji, zaburza właściwy kontakt z wykładowcą, już nie wspominając o innych studentach, których dźwięk naciskanych klawiszy może po prostu rozpraszać.

A jakie jest Wasze zdanie na temat użyteczności laptopów i innych urządzeń mobilnych na wykładzie? Podzielcie się uwagami w komentarzach. Zachęcam także do poświęcenia chwili uwagi ankiecie nt. korzystania z laptopa, wyniki opublikujemy wkrótce.
Poniższy filmik przedstawia (w dość humorystycznym tonie) potencjalną „ofiarę” wykładowcy, który nie toleruje laptopów na swoich zajęciach.